Wszyscy znamy tę sytuację: obywatel chce coś załatwić i idzie do urzędu. Tam mówią mu, że powinien pójść do innego urzędu. Idzie do innego urzędu i dowiaduje się, że powinien pójść do jeszcze innego urzędu. I tak chodzi od urzędu do urzędu, od drzwi do drzwi, wciąż od nowa przedstawia swoją sprawę i nic nie może załatwić. Wszędzie słyszy to samo: „my się tym nie zajmujemy” albo „my nic nie możemy”. Jeden urząd przerzuca odpowiedzialność za załatwienie sprawy na drugi. Przypomina mi to grę w ping ponga. Są różne style gry, ale cel zawsze ten sam: odbić piłeczkę tak, żeby znalazła się w polu przeciwnika.
To, co mówi obywatel, nikogo nie interesuje. Jego problem jest jego problemem. Zostaje z nim zupełnie sam. Jego wędrówka po urzędach nic nie daje. Wyszukuje się tysiące wykrętów, żeby tylko nie załatwić jego sprawy.
Czasem obywatel – odsyłany od instytucji do instytucji – traci orientację. Być może o to chodzi, żeby machnął ręką i odpuścił. Przecież w kółko przechodzi tą samą procedurę, która za każdym razem kończy się identycznie: odesłaniem do kolejnego urzędu. A że nie załatwi swojej sprawy? Urzędnik – miłośnik ping ponga – wzruszy ramionami. To nie jego problem.
Takie sytuacje, jak przedstawiona wyżej, są niedopuszczalne w demokratycznym państwie prawnym. Rolą urzędników, opłacanych z publicznych pieniędzy, jest załatwianie spraw obywateli w sposób szybki i zgodny z prawem. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla odsyłania obywateli od Annasza do Kajfasza.
Joanna Orda
Podobne posty:
fot. OpenClipart-Vectors